poniedziałek, 24 marca 2014

Relacja - menu degustacyjne w Casa Pablo.

Jakiś czas temu dostałam bardzo miłe zaproszenie na przetestowanie menu degustacyjnego w restauracji Casa Pablo od prowadzącego restaurację Pablo Martina Delgado. Mały research podpowiedział mi, że mogę spodziewać się ryb i owoców morza - to głównie kojarzy mi się z kuchnią hiszpańską. Restauracja znajduje się na ulicy Grzybowskiej 5a w Warszawie. 
Wystrój restauracji jest jednocześnie elegancki i przytulny - co jest bardzo dużą zaletą, bo dzięki temu nadaje się idealnie na spotkanie biznesowe, jak i romantyczną randkę. Jednocześnie warto zaznaczyć, że zapewne nie jest łatwo uzyskać taki efekt.
Menu degustacyjne było naprawdę zachwycające i różnorodne. Pyszne ryby są mocnym atutem restauracji. Udało mi się zamienić kilka słów z szefem kuchni - Gonzalo de Salas Smith z pasją opowiada o rybach, o tym, jak uwielbia pracować ze świeżymi produktami, głównie chyba rybami, o sprowadzaniu składników prosto z Hiszpanii i widać, że uwielbia to, co robi.
Uczta rozpoczęła się od Croquetas líquidas. Są to chrupiące kuleczki wypełnione szynką Iberico de Bellota i płynącym sosem beszamelowym. Doznanie smakowe po rozgryzieniu takiej kuleczki są niesamowite - ciepły, pyszny sos rozlewa się na języku i zadziwia swoją lekkością. 
Salmón semi marinado. Łosoś pół marynowany w burakach podany z tobiko i emulsją z wasabi, która mogłaby być bardziej wyrazista (mimo, że nie przepadam za bardzo ostrymi smakami).  Nie są to hiszpańskie składniki, jednak do ryby pasują idealnie. 
Terrina de foie casera. Domowa terrina z foie gras podana z marmoladą z suszonych fig i prażonymi orzeszkami. O ile się nie mylę, było to chyba moje pierwsze spotkanie z foie gras, smak okazał się być mocno specyficzny i intrygujący.
Salmón a baja temperatura. Przepyszny łosoś gotowany w niskiej temperaturze zawinięty w naleśnik sojowy, podawany z zamkniętą w kulach zupą kokosową i consommé z grzybów. Obłędna była ta kula z zupą kokosową, sama forma też robi wrażenie - przypomina kapsułki do kąpieli!
Crema de garbanzos. Ta zupa to na pewno jeden z moich faworytów tego wieczoru. Krem z ciecierzycy podawany z duszonymi ozorkami wołowymi. Krem fantastyczny, o intensywnym smaku, idealnie przygotowane ozorki, delikatne i wręcz rozpływające się. To danie mocno zapadło mi w pamięć i na pewno będę próbowała przygotować w domu coś podobnego.
Pez mantequilla. Ryba maślana obsmażana w oliwie z trufli i prażonym sezamie, podawana z brandade z dorsza, carpaccio z grzybów i kawiorem. Mam mieszane odczucia odnośnie trufli (tak ogólnie) - z jednej strony je uwielbiam, a z drugiej mają tak dominujący smak, że potrafią przyćmić inne składniki na talerzu. 
Gulas al ajillo  Jedno z bardziej kontrowersyjnych dań. Na pierwszy rzut oka - makaron. Po chwili zostałam uświadomiona, że są to młode węgorze - podawane z obrączkami z chili i czosnku, jajkiem gotowanym w niskiej temperaturze i sosem z atramentu kałamarnic. Intensywne w smaku danie, nawet dla mnie dosyć kontrowersyjne, ale przy tym bardzo smaczne.
Carpacho de vieiras. Carpaccio z małży Św. Jakuba, podawane z domowej roboty foie gras mi-cuit, kwiatem kalafiora i grillowanym ananasem, skropione oliwą z oliwek Castillo de Canena wędzoną organicznnym dębem. Nie przepadam za łączeniem owoców z mięsem, więc nie było to danie, które specjalnie wyryło się w mojej pamięci. Jednak doceniam za łączenie różnych tekstur.
Cocochas de bacalao. Kolejny faworyt podczas kolacji - grasica z dorsza podana z ziarnami soi w  zielonym sosie. Rozpływająca się pod naciskiem widelca grasica, przepyszne ziarna soi i fantastyczny sos. Przy tym daniu naprawdę żałowałam, że nie jest większe!
Rodaballo con almejas. Turbot z małżami i solirodem w sosie szafranowo-Cava’owym. Ryby to niewątpliwie as w rękawie kucharza! Do tej pory twierdziłam, że z ryb to lubię tylko łososia, jednak to menu degustacyjne przekonało mnie, że ryby uwielbiam - te pysznie przygotowane.
Solomillo. Jako mięsożerca z niecierpliwością czekałam na mięso właśnie. Stek z galicyjskiej polędwicy wołowej podawany z sosem demi-glace i ziołowym purée ziemniaczanym był obłędny. Idealnie wysmażone mięso, cudowny sos (uwielbiam sos demi-glace!) i cudowne, kremowe puree.
Rabo de vaca. Mięso z ogona woła w sosie z czerwonego wina i parmentier, czyli mięso w najlepszym wydaniu. Mięso aż rozpływało się pod naporem widelca, utwierdziło mnie w przekonaniu, że z powołania jestem mięsożercą!
Tarta arabe. Cienkie jak pergamin warstwy chrupiącego ciasta przekładane kremem, podawane z liofilizowanymi malinami i czekoladowym piaskiem. Było to idealne zakończenie obfitej kolacji - deser lekki, puszysty, nie przesłodzony.

8 komentarzy:

  1. Tarta arabe wygląda obłędnie :) Z resztą cała reszta też :)

    OdpowiedzUsuń
  2. o rany, aż chce się jeść :) zapisuję adres, żeby tam na pewno trafić podczas wizyty w Warszawie!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. wszystko wygląda mega pysznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. wyobrażam sobie, że to super sprawa poznawać nowe smaki, bo jedzenie to przecież wielka przyjemność! póki co, dla mnie ta restauracja pewnie nieosiągalna, zazdroszczę większego pola do zaspokajania kubek smakowych :)

    OdpowiedzUsuń
  5. czy ty to wszystko zjadłaś????

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście! Na szczęście porcje były małe, na tym polega menu degustacyjne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny i ciekawy blog do obejrzenia i poczytania w wolnej chwili :)

    OdpowiedzUsuń