Może jest to nieco dziwny post, ale już Wam tłumaczę co i jak. Sprawa jest taka, że kocham jagodzianki i co roku czekam na sezon jagodziankowy z niecierpliwością. Tylko po to, by raz za razem przeżywać kolejne rozczarowania. Tym postem spróbuję Wam ich oszczędzić, a w kolejnym - podzielę się przepisem na te najlepsze, domowe, do których żadna kupna nawet nie ma co startować. Póki co sprawdziłam dla Was cztery ogólnodostępne miejsca w Warszawie. Testować więcej?
Zacznijmy od tych najgorszych, czyli Piekarnia Oskroba. Suche, twarde, mało nadzienia, które i tak jest przesłodzoną frużeliną. W połowie wyrzuciłam, bo szkoda w ogóle tym częstować swój brzuszek.
Pierwszą jagodziankę w tym roku kupiłam w Galerii Wypieków, bo często kupuję tam bułeczkę albo pyszną babeczkę śliwkową. Jak mam kupić chleb do tatarka to też zazwyczaj tam. No i Lubaszka to chyba miał jagodziankowy falstart w tym roku. Okropna mączna frużelina, mało slodyczy, zero smaku. Ale jednak zrobiłam dzisiaj drugie podejście, bo pierwsze nie zostało uwiecznione na fotografii i miło się zaskoczyłam. Teraz nadzienie jest mocno jagodowe, słodkie ale nie przeslodzone. Szkoda tylko, że reszta leży i kwiczy. Oszczędna, jakby nieco spalona kruszonka, ciasto to suchy kapeć, a wyraźna gorycz w smaku mówi, że powinny być krócej pieczone.