piątek, 22 maja 2020

Najlepsze cebularze lubelskie.

Z racji tego, że pochodzę z Lublina to cebularze kocham od dziecka. I wiem, że nawet w moim rodzinnym mieście nie tak łatwo jest kupić takie, które będą idealne. Czyli nie za suche, nie za twarde, nie ociekające olejem. No i takie w których cebulka nie jest ani grubo pokrojonym glutem, nie jest gorzka, ani twarda, ani nie jest jej za dużo. Co więcej, nie macie pojęcia jak ogromne było moje zaskoczenie gdy prawie dziesięć lat temu pytając w piekarniach w Warszawie o cebularze w odpowiedzi dostawałam zdziwione spojrzenia i propozycję zakupu drożdżówki z kapustą. Wniosek: najlepiej zrobić cebularze samemu. Szczególnie, że są banalnie proste!
CEBULARZE
Farsz:
2-3 cebule cukrowe
2 łyżki oleju
Łyżka maku
1/2 łyżeczki soli

Sprawa ma się tak, że cebulę możemy przygotować na dwa sposoby. Pierwszym jest obgotowanie cebuli przez jakieś 3 minuty. Drugim jest przesmażenie jej na oleju  - i ten moim zdaniem jest dużo lepszy. Mieszamy gotową cebulę z makiem i solą, odstawiamy do wystygnięcia.

Ciasto:
500 g mąki pszennej 
50 g świeżych drożdży
Szklanka ciepłego mleka
Łyżka cukru
2 łyżeczki soli
1 jajko

W misce robimy zaczyn: rozkruszamy drożdże, zasypujemy cukrem, dodajemy dwie łyżki mąki i 1/3 mleka. Rozcieramy na gładką masę i odstawiamy, aż drożdże zaczną pracować (około 20 minut). Do pracującego zaczynu wbijamy jajko, wlewamy mleko, wsypujemy mąkę i sól. Zagniatamy i wyrabiamy ciasto, aż będzie gładkie i będzie odchodziło od ręki (w razie potrzeby podsypujemy jeszcze mąką). Miskę przykrywamy folią i odstawiamy na około 1,5h do wyrośnięcia.

Po tym czasie wyrabiamy ciasto jeszcze przez chwilę. Dzielimy ciasto na 10-12 części. Formujemy kulki, które rozwałkowujemy na placuszki. Układamy je na blaszce lekko przesmarowanej olejem. Brzegi smarujemy roztrzepanym jajkiem, a na środku układamy farsz z cebuli. Odstawiamy cebularze do wyrośnięcia na godzinę. Na specjalne zamówienie robiłam też wersję dla miłośnika boczku.

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Pieczemy przez około 25 minut.

czwartek, 7 maja 2020

Domowy najlepszy chleb na zakwasie.

Muszę Wam się do czegoś przyznać - kocham chleb i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nie ma szans. Kiedyś obowiązkiem były bułeczki na śniadanie, teraz jednak prawie zawsze wybiorę chleb. Najlepiej ciemny, ciężkawy i z ziarnami (hah!).
Siedzenie w domu poskutkowało tym, że w końcu wstawiłam swój zakwas, na który nigdy nie miałam czasu. Zaczęłam się bawić w pieczenie chleba idealnego dla siebie. Pierwsze dwa były upieczone tak naprawdę żeby przetestować zakwas. Były też z dodatkiem drożdży, a chcę piec chlebek tylko na zakwasie. Naprawdę nie spodziewałam się, że tak szybko będę mogła podzielić się z Wami przepisem, który szybko dopracowałam i który naprawdę jest tak fantastyczny, że korzystam z niego non stop od półtora tygodnia. Tak dobrego chleba nie jadłam od bardzo dawna. Przepis oryginalny pochodził z White Plate, z moimi modyfikacjami, które sprawiły, że dla mnie ten chlebek jest idealny.

Myślę, że nie będę się tu jakoś specjalnie rozpisywać o samym zakwasie, bo pełno jest artykułów na ten temat w internecie, nie jestem też piekarzem, a część z Was pewnie ma już swój zakwas. Co prawda pamiętam, że jak kiedyś szukałam wskazówek to wszędzie opisane to było w sposób zagmatwany, mimo, że tak naprawdę jest to wręcz banalne. Jeśli chcecie też przepis na zakwas - piszcie, to przygotuję coś w wersji uproszczonej.

Jeśli nie macie zakwasu to albo można zdobyć dobry zakwas (z piekarni, od znajomych, są też grupy na których ludzie dzielą się zakwasem) albo nastawić swój - ja wybrałam drugą opcję i już po półtora tygodnia codziennego dokarmiania zakwas był na tyle mocny, że chleb bez dodatku drożdży wyrósł przepięknie.
Dzień 1
100 g aktywnego zakwasu (3-4 łyżki)
80 g mąki żytniej chlebowej (typ 720)
100 g wody
Wszystko dobrze wymieszać w miseczce, przykryć ściereczką i odstawić na 24h

Dzień 2
100 g mąki żytniej chlebowej (typ 720)
100 g mąki żytniej razowej (typ 2000)
80 g mąki gryczanej
180-200 g wody
Łyżka miodu
15 g soli
6 łyżek słonecznika (lub 5 + łyżka siemienia lnianego)

Co do mąki jeszcze - ogólnie potrzebujemy jej 280 g. Robiłam i żytnio-orkiszowy który jest naprawdę dobry (jest na ostatnich dwóch zdjęciach), żytnio-pszenny i żytnio-gryczany bez mąki razowej, jednak mam słabość do chlebów cięższych, ciemniejszych i mąki gryczanej więc ta wersja u mnie zostaje. Możecie bawić się tu z proporcjami i mąkami według upodobań - zachęcam Was do testowania, bo u mnie za każdym razem chleb się udawał, niezależnie od tego jakich mąk używałam.

Wcześniej prażymy sobie słonecznik na suchej patelni, tak żeby wystygł zanim przystąpimy do robienia ciasta. W misce umieszczamy zaczyn, wodę, miód mąki i sól. Mieszamy wszystko szpatułką do połączenia się składników. Ciasto ma być luźne. Odstawiamy w misce na 20 minut, przykryte ściereczką. 

Po 20 minutach ponownie mieszamy dokładnie ciasto szpatułką i przekładamy do foremki. Ja używam standardowej keksówki (12x25 cm), wyłożonej papierem do pieczenia (najwygodniej!). Papier można jeszcze delikatnie posmarować masłem (dla smaku i koloru). Przykrywamy foremkę ściereczką i odstawiamy w nieprzewiewne, ciepłe miejsce. Przy obecnych temperaturach mój chleb wyrasta 4-5 godzin. Podejrzewam, że w lecie, przy wyższych temperaturach będzie to trwało znacznie krócej. Liska z White Plate pisze co robić, jeśli chleb nie chce rosnąć (w skrócie: wyjąć ciasto, dosypać drożdży instant, wymieszać, przełożyć z powrotem i wyrastać ponownie) ale ja nie miałam takiej sytuacji ani razu, za każdym razem chleb rośnie pięknie, aczkolwiek powoli i na spokojnie (te 5 godzin naprawdę jest optymalne).

Gdy chlebek już nam wyrośnie nagrzewamy piekarnik do 230 stopni (grzałka góra-dół). W miseczce roztrzepujemy jajko z łyżką wody i przed samym wstawieniem do piekarnika smarujemy delikatnie chlebek. Pieczemy go 50 minut, po czym wyjmujemy z formy i z papieru, kładziemy na kratce w piekarniku spodem do góry, przestawiamy grzałkę na samą górę i pieczemy jeszcze 10 minut. Moim zdaniem takie dopiekanie spodu jest konieczne, w foremce nie jest w stanie się dobrze dopiec. Wyjmujemy chlebek z piekarnika, studzimy na kratce spodem do góry. Najlepiej jest wytrzymać przynajmniej godzinę zanim się do niego dobierzemy :)

wtorek, 21 kwietnia 2020

Placuszki z kaszy jaglanej.

54. Pięćdziesiąt cztery! Tyle w tym momencie znajduje się na blogu przepisów na placki, placuszki i pankejki. W sumie to nie wiem czy to dużo, ale wiem, że na pewno na tylu się nie skończy bo moja wyobraźnia jest w tym temacie chyba nieograniczona. Czasem aż jestem pełna podziwu sama dla siebie, że praktycznie każde podejście do placków w kuchni to nowy przepis. Jeśli została Wam kasza jaglana z robienia mojego Budyniu Jaglanego, lub po prostu - tak, jak ja - trzymacie w lodówce trochę ugotowanej kaszy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda - to jest na to świetna okazja. Jeśli do tego zrobicie słony karmel z mojego poprzedniego przepisu to macie idealne śniadanie, które poprawi najpodlejszy poranek. Bo nie ma lepszego dodatku do placków niż słony karmel. W ogóle niewiele jest na świecie lepszych od słonego karmelu.
PLACUSZKI Z KASZY JAGLANEJ
1 jajko
100 g maślanki
100 g ugotowanej kaszy jaglanej (około 35 g surowej)
2 łyżki erytrolu
2 łyżki płatkow owsianych
2 łyżki mąki (dowolnej, u mnie orkiszowa)
Szczypta sody
Ekstrakt waniliowy

Wszystkie składniki wrzucamy do miski lub kubka od blendera. Można użyć dowolnej mąki i słodzidła czy cukru. Mieszamy niedbale i odstawiamy na 10 minut. Miksujemy wszystko blenderem. Na dobrej jakościowo patelni rozgrzewamy olej i smażymy małe placuszki. Mi wyszło 14 szt - a placuszki są treściwe i sycące.

czwartek, 16 kwietnia 2020

Słony karmel.

Słony karmel to jedna z moich ulubionych rzeczy na świecie. Umili każdy ponury poranek i osłodzi każdy zły dzień. Rozlany niedbale na pankejkach. Dodany do owsianki. Wyjedzony łyżeczką ze słoika. Zawsze robię większą porcję i trzymam słoiczek w lodówce. Nigdy nie wiadomo, kiedy słony karmel może uratować Ci dzień!
SŁONY KARMEL
4 łyżki cukru
2 łyżki masła
8 łyżek śmietanki 30%
Sól


Na patelni rozpuszczamy i przyrumieniony cukier. W między czasie podgrzewamy śmietankę. Gdy cukier będzie brązowy dodajemy pokrojone na kawałeczki masło. Wlewamy śmietankę. Unikamy mieszania łyżką lub używany drewnianej.  Nie przejmujcie się jeśli zrobi się skorupa - podgrzewamy aż wszystko się rozpuści. Sól dodajemy do smaku,  zaczynając od szczypty. Ja zawsze używam soli himalajskiej. Lekko schłodzony przelewamy do sloiczka i trzymamy w lodówce.

środa, 8 kwietnia 2020

Domowy zakwas na żurek.

Dzisiaj bez długich tekstów i rozpisywania się. Jeśli mimo wszystko robicie w małym, domowym gronie chociaż namiastkę Świąt Wielkanocnych to myślę, że domowy żurek jest obowiązkowy. Pewnie macie trochę wolnego czasu, więc zamiast stać w kolejce i kupować gotowy zakwas w butelce to śmiało możecie wstawić swój i codziennie go doglądać. A, że jest to ostatni moment to łapcie przepis :)
ZAKWAS NA ŻUREK
5 łyżek mąki żytniej razowej
700 ml przegotowanej, lekko ciepłej wody
5 listków laurowych
5 ziarenek ziela angielskiego
5 ząbków czosnku (lekko zmiażdżone, w łupinie)
5 ziarenek pieprzu

Do wyparzonego, wysuszonego słoika wsypujemy mąkę i wrzucamy resztę składników. Wlewamy połowę wody (przegotowana, przestudzona, jeszcze lekko ciepła) i dokładnie mieszamy. Wlewamy resztę wody, mieszamy. 

Przykrywamy słoik ściereczką, zabezpieczamy sznurkiem lub gumką. Odstawiamy w suche, nienasłonecznione miejsce. 

Codziennie mieszamy i przykrywamy z powrotem. Zakwas powinien być gotowy po około 3-5 dniach. Można codziennie próbować i porównywać kwasowość.

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Pierogi z wędzonym twarogiem i kaszą gryczaną

Pierogi, pierogi. Chyba nie znam ani jednej osoby, która otwarcie by mówiła że ich nie lubi. To chyba niemożliwe, prawda? A ile znacie osób, które z entuzjazmem podchodzą do robienia owych? Ile mam nie krzywi się na słowo "pierogi"? Obstawiam, że niewiele.

Tak szczerze to nawet nie pamiętam kiedy ostatnio robiłam pierogi. Dla mnie to za dużo zamieszania, czasu pracy. A robienie ich w pojedynkę to utrapienie. Dlatego nie robię ich sama, ale chętnie jem, gdy mam tylko okazję.

Obecnie cierpię na namiar wolnego czasu, jednoczenie wcale go nie pragnąc i jedyne o czym marzę to wrócić do pracy. Wiem, że nie ja jedyna i doskonale wiecie o co mi chodzi. ALE. Pięć sezonów Breaking Bad zleciało coś podejrzanie za szybko, a nie da się spędzić całego kolejnego dnia grając w Wiedźmina bo można dostać odleżyn (odsiedzin?). Mieszkanie też już wysprzątane i to kilka razy, a przecież nawet świąt w tym roku nie będzie, żeby warto było umyć okna dla Jezusa. Tak więc padło na pierogi. Moje ulubione to pierogi mojej mamy (no oczywiście!) z kaszą gryczaną i twarogiem. Co ciekawe dopiero mieszkając już w Warszawie dowiedziałam się, że podobno nazywają się one pierogami Po Lubelsku. Co by się nawet zgadzało, bo przecież pochodzę z Lublina. Tutaj natomiast mamy mały twist ode mnie w postaci twarogu wędzonego. Nie sądziłam, że te pierogi mogą być jeszcze lepsze niż kiedyś, a jednak chyba się udało!
PIEROGI Z KASZĄ GRYCZANĄ I TWAROGIEM
Słuchajcie. Z ciastem na pierogi jest taka sprawa, że i tak zawsze robi się je na oko. Wiem, nienawidzicie zwrotu "na oko" i wcale Wam się nie dziwię, bo gdy sama stawiałam pierwsze samodzielne kroki w kuchni, oczywiście wisząc na telefonie z mamą w roli konsultanta, i ona właśnie uwielbiała mówić "na oko", w sumie to prawie na każde pytanie tak odpowiadała, a ja miałam ochotę ją udusić, albo rzucić to gotowanie w pizdu. Na szczęście nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego. Wszyscy tak robią, taki jest niezaprzeczalny fakt. Trochę mąki, trochę wrzącej wody, odrobina tłuszczu i soli i zagniatamy aż do upragnionej konsystencji, kiedy to ciasto będzie elastyczne, nie będzie się kleić do rąk, ani też nie będzie za twarde, żeby dało się je rozwałkować. No ale jeśli nigdy wcześniej nie robiliście pierogów to dam wam taki wstępny przepis. Zawsze i tak trzeba dodać trochę mąki albo wody bo w zależności od wielu różnych czynników (np mąka, wilgotność i temperatura powietrza) ciasto i tak nigdy nie będzie dwa razy takie samo. Poza tym jest też wiele różnych sposobów i modyfikacji. Jedni dodają jajko, inni nie. Jedni wolą olej, a inni masło. A z kolei sekretem mojej teściowej jest dodanie odrobiny proszku do pieczenia.

ciasto:
500g mąki pszennej
250ml wrzącej wody
30g oleju lub masła
1 łyżeczka soli


Do dużej miski wsypujemy mąkę i sól. Jeśli używamy masła to rozpuszczamy je we wrzącej wodzie lub do wody dodajemy olej. Mieszamy wszystkie składniki najpierw łyżką lub szpatułką, później już ręką zagniatamy w misce, a następnie przekładamy na blat oprószony mąką i wyrabiamy przez kilka minut. Zawijamy ciasto w folię i odstawiamy na około pół godziny. W między czasie zagotowujemy sobie wodę w dużym garnku.

Ciasto dzielimy na kilka części, rozwałkowujemy - grubość jest dowolna, jedni wolą grubsze ciasto, a inni tak cieniutkie, że aż prześwituje przez nie farsz. Wykrajamy kółka - u mnie w domu zawsze robiło się to szklanką, zresztą pewnie jak praktycznie u każdego. Na tym etapie lubię zrobić jednego pierożka, ugotować go (porządnie solimy wodę!) I sprawdzić - czy ciasto jest dobre, czy farsz nie wymaga jakiegoś doprawienia, ogólnie czy są tak pyszne, jak miały być). Jeśli wszystko jest okej to teraz czeka nas już tylko żmudna robota na pewnie więcej niż jedną godzinę.

Ogólnie pierogi to świetna rzecz do robienia w gronie rodzinnym lub przyjaciół. "Produkcja taśmowa" jest najskuteczniejsza i na pewno najprzyjemniejsza. Ktoś wałkuje i wykraja, ktoś zawija, ktoś gotuje. W przeciwnym razie grozi nam dużo niecenzuralnych słów i zaklinanie się, że nigdy więcej już tych przeklętych pierogów!


farsz:

Nie wiem czy mieliście do czynienia z pierogami po Lubelsku, ale przypominam, że to mój najulubienszy farsz pod słońcem, więc nawet jeśli brzmi dla was nieco dziwnie to musi coś w nim być :)

200g kaszy gryczanej
250g twarogu wędzonego solankowanego
100g boczku wędzonego parzonego (boczek)
1 duża cebula
Sól
Pieprz

Kaszę gotujemy w osolonej wodzie w stosunku 1:2 plus dolewamy odrobinę wody bo kasza wyjątkowo ma nie być sypka tylko taka kleista i nawet może być trochę rozgotowana. Przestudzoną kaszę mieszamy z twarogiem. Możemy sobie pomóc nieco tłuczkiem do ziemniaków albo dużą łyżką żeby składniki się ładnie połączyły. Boczek kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na patelni. Pod koniec smażenia dodajemy drobno posiekaną cebulkę i smażymy razem aż się zeszkli. Po przestudzeniu dodajemy do reszty, dodajemy sporo mielonego pieprzu i dosalamy (farsz powinien być na granicy słoności/delikatnie przesolony) i dokładnie wszystko mieszamy. Boczek jest opcjonalny, w domu rodzinnym zawsze były w wersji wege i też były przepyszne :)

czwartek, 2 kwietnia 2020

Wegański orzechowy budyń jaglany.

Dzisiaj mam przepis dla tych, którzy uwielbiają słodkie śniadania. Nie da się ukryć, że owocowe, kolorowe śniadania pozytywnie nastrajają na dalszą część dnia. Co więcej - nie trzeba być fanem kaszy jaglanej żeby  sprzyjemnością spałaszować ten budyń, który  może być pożywnym śniadaniem lub pysznym, zdrowym deserem.
ORZECHOWY BUDYŃ JAGLANY
50 g kaszy jaglanej (130 g ugotowanej)
200 ml "mleka" roślinnego (lub zwykłego)
1,5 łyżka erytrolu
1 łyżeczka masła orzechowego
Ekstrakt waniliowy


Kaszę gotujemy w wodzie w stosunku 1:2. ja zazwyczaj gotuje sobie więcej i trzymam w lodówce w pudełku, żebym nie musiała gotować na szybko.
Gotujemy kaszę w mleku (ja użyłam ryżowego) z erytrolem (lub cukrem czy innym słodzidłem), ekstraktem waniliowym i masłem orzechowym przez około 10 minut na małym ogniu. Mieszamy co jakiś czas, uważamy by nie wykipiało. Dokładnie blendujemy. Przekładamy do miseczki. Dodajemy ulubione owoce i bakalie. U mnie: prażone płatki kokosowe, orzechy włoskie, pół banana, pół kiwi i odrobina pestek granata.

wtorek, 31 marca 2020

Dietetyczne placki z owsianki.

Wiem, że często to powtarzam. Bardzo często kolejny eksperyment przyćmiewa poprzednie przepisy. Ale powiem Wam szczerze - te placki to totalna petarda! Są wilgotne, konkretne, kremowe w smaku. Minus jest taki, że nie są to najszybsze placki w przygotowaniu oraz to, że są dosyć delikatne i trzeba się z nimi ostrożnie obchodzić na patelni. Więc potrzebna jest dobra patelnia, mały ogień i szczypta cierpliwości. Ale warto! Oj, jak bardzo warto!
PLACKI Z OWSIANKI
przepis na jedną porcję (6-7 szt)
25 g płatków owsianych górskich
25 g otrębów owsianych
100 g mleka
1,5 łyżki erytrolu
1 jajko
1 łyżeczka mąki pszennej
1 łyżeczka odżywki białkowej
(lub po prostu druga łyżeczka mąki)
1/2 banana
1 łyżka borówek

Płatki i otręby zalewamy mlekiem, zagotowujemy i gotujemy około 5 minut. Wyłączamy gaz, dodajmy erytrol lub inne "słodzidło" i zostawiamy pod przykryciem na 10 minut. Odstawiamy do wystudzenia. Dodajemy jajko, mąkę i odżywkę białkową. Wszystko dokładnie mieszamy. Smażymy bez pośpiechu na patelni, na bardzo małym gazie, można nawet pod przykrywką. Podajemy z połówką banana i łyżką borówek.