Pierogi, pierogi. Chyba nie znam ani jednej osoby, która otwarcie by mówiła że ich nie lubi. To chyba niemożliwe, prawda? A ile znacie osób, które z entuzjazmem podchodzą do robienia owych? Ile mam nie krzywi się na słowo "pierogi"? Obstawiam, że niewiele.
Tak szczerze to nawet nie pamiętam kiedy ostatnio robiłam pierogi. Dla mnie to za dużo zamieszania, czasu pracy. A robienie ich w pojedynkę to utrapienie. Dlatego nie robię ich sama, ale chętnie jem, gdy mam tylko okazję.
Obecnie cierpię na namiar wolnego czasu, jednoczenie wcale go nie pragnąc i jedyne o czym marzę to wrócić do pracy. Wiem, że nie ja jedyna i doskonale wiecie o co mi chodzi. ALE. Pięć sezonów Breaking Bad zleciało coś podejrzanie za szybko, a nie da się spędzić całego kolejnego dnia grając w Wiedźmina bo można dostać odleżyn (odsiedzin?). Mieszkanie też już wysprzątane i to kilka razy, a przecież nawet świąt w tym roku nie będzie, żeby warto było umyć okna dla Jezusa. Tak więc padło na pierogi. Moje ulubione to pierogi mojej mamy (no oczywiście!) z kaszą gryczaną i twarogiem. Co ciekawe dopiero mieszkając już w Warszawie dowiedziałam się, że podobno nazywają się one pierogami Po Lubelsku. Co by się nawet zgadzało, bo przecież pochodzę z Lublina. Tutaj natomiast mamy mały twist ode mnie w postaci twarogu wędzonego. Nie sądziłam, że te pierogi mogą być jeszcze lepsze niż kiedyś, a jednak chyba się udało!
PIEROGI Z KASZĄ GRYCZANĄ I TWAROGIEM
Słuchajcie. Z ciastem na pierogi jest taka sprawa, że i tak zawsze robi się je na oko. Wiem, nienawidzicie zwrotu "na oko" i wcale Wam się nie dziwię, bo gdy sama stawiałam pierwsze samodzielne kroki w kuchni, oczywiście wisząc na telefonie z mamą w roli konsultanta, i ona właśnie uwielbiała mówić "na oko", w sumie to prawie na każde pytanie tak odpowiadała, a ja miałam ochotę ją udusić, albo rzucić to gotowanie w pizdu. Na szczęście nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego. Wszyscy tak robią, taki jest niezaprzeczalny fakt. Trochę mąki, trochę wrzącej wody, odrobina tłuszczu i soli i zagniatamy aż do upragnionej konsystencji, kiedy to ciasto będzie elastyczne, nie będzie się kleić do rąk, ani też nie będzie za twarde, żeby dało się je rozwałkować. No ale jeśli nigdy wcześniej nie robiliście pierogów to dam wam taki wstępny przepis. Zawsze i tak trzeba dodać trochę mąki albo wody bo w zależności od wielu różnych czynników (np mąka, wilgotność i temperatura powietrza) ciasto i tak nigdy nie będzie dwa razy takie samo. Poza tym jest też wiele różnych sposobów i modyfikacji. Jedni dodają jajko, inni nie. Jedni wolą olej, a inni masło. A z kolei sekretem mojej teściowej jest dodanie odrobiny proszku do pieczenia.
ciasto:
500g mąki pszennej
250ml wrzącej wody
30g oleju lub masła
1 łyżeczka soli
Do dużej miski wsypujemy mąkę i sól. Jeśli używamy masła to rozpuszczamy je we wrzącej wodzie lub do wody dodajemy olej. Mieszamy wszystkie składniki najpierw łyżką lub szpatułką, później już ręką zagniatamy w misce, a następnie przekładamy na blat oprószony mąką i wyrabiamy przez kilka minut. Zawijamy ciasto w folię i odstawiamy na około pół godziny. W między czasie zagotowujemy sobie wodę w dużym garnku.
Ciasto dzielimy na kilka części, rozwałkowujemy - grubość jest dowolna, jedni wolą grubsze ciasto, a inni tak cieniutkie, że aż prześwituje przez nie farsz. Wykrajamy kółka - u mnie w domu zawsze robiło się to szklanką, zresztą pewnie jak praktycznie u każdego. Na tym etapie lubię zrobić jednego pierożka, ugotować go (porządnie solimy wodę!) I sprawdzić - czy ciasto jest dobre, czy farsz nie wymaga jakiegoś doprawienia, ogólnie czy są tak pyszne, jak miały być). Jeśli wszystko jest okej to teraz czeka nas już tylko żmudna robota na pewnie więcej niż jedną godzinę.
Ogólnie pierogi to świetna rzecz do robienia w gronie rodzinnym lub przyjaciół. "Produkcja taśmowa" jest najskuteczniejsza i na pewno najprzyjemniejsza. Ktoś wałkuje i wykraja, ktoś zawija, ktoś gotuje. W przeciwnym razie grozi nam dużo niecenzuralnych słów i zaklinanie się, że nigdy więcej już tych przeklętych pierogów!
farsz:
Nie wiem czy mieliście do czynienia z pierogami po Lubelsku, ale przypominam, że to mój najulubienszy farsz pod słońcem, więc nawet jeśli brzmi dla was nieco dziwnie to musi coś w nim być :)
200g kaszy gryczanej
250g twarogu wędzonego solankowanego
100g boczku wędzonego parzonego (boczek)
1 duża cebula
Sól
Pieprz
Kaszę gotujemy w osolonej wodzie w stosunku 1:2 plus dolewamy odrobinę wody bo kasza wyjątkowo ma nie być sypka tylko taka kleista i nawet może być trochę rozgotowana. Przestudzoną kaszę mieszamy z twarogiem. Możemy sobie pomóc nieco tłuczkiem do ziemniaków albo dużą łyżką żeby składniki się ładnie połączyły. Boczek kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na patelni. Pod koniec smażenia dodajemy drobno posiekaną cebulkę i smażymy razem aż się zeszkli. Po przestudzeniu dodajemy do reszty, dodajemy sporo mielonego pieprzu i dosalamy (farsz powinien być na granicy słoności/delikatnie przesolony) i dokładnie wszystko mieszamy. Boczek jest opcjonalny, w domu rodzinnym zawsze były w wersji wege i też były przepyszne :)