Jakiś czas temu dostałam bardzo miłe zaproszenie na przetestowanie menu degustacyjnego w restauracji Casa Pablo od prowadzącego restaurację Pablo Martina Delgado. Mały research podpowiedział mi, że mogę spodziewać się ryb i owoców morza - to głównie kojarzy mi się z kuchnią hiszpańską. Restauracja znajduje się na ulicy Grzybowskiej 5a w Warszawie.
Wystrój restauracji jest jednocześnie elegancki i przytulny - co jest bardzo dużą zaletą, bo dzięki temu nadaje się idealnie na spotkanie biznesowe, jak i romantyczną randkę. Jednocześnie warto zaznaczyć, że zapewne nie jest łatwo uzyskać taki efekt.
Menu degustacyjne było naprawdę zachwycające i różnorodne. Pyszne ryby są mocnym atutem restauracji. Udało mi się zamienić kilka słów z szefem kuchni - Gonzalo de Salas Smith z pasją opowiada o rybach, o tym, jak uwielbia pracować ze świeżymi produktami, głównie chyba rybami, o sprowadzaniu składników prosto z Hiszpanii i widać, że uwielbia to, co robi.
Uczta rozpoczęła się od Croquetas líquidas. Są to chrupiące kuleczki wypełnione szynką Iberico de Bellota i płynącym sosem beszamelowym. Doznanie smakowe po rozgryzieniu takiej kuleczki są niesamowite - ciepły, pyszny sos rozlewa się na języku i zadziwia swoją lekkością.
Salmón semi marinado. Łosoś pół marynowany w burakach podany z tobiko i emulsją z wasabi, która mogłaby być bardziej wyrazista (mimo, że nie przepadam za bardzo ostrymi smakami). Nie są to hiszpańskie składniki, jednak do ryby pasują idealnie.
Terrina de foie casera. Domowa terrina z foie gras podana z marmoladą z suszonych fig i prażonymi orzeszkami. O ile się nie mylę, było to chyba moje pierwsze spotkanie z foie gras, smak okazał się być mocno specyficzny i intrygujący.
Salmón a baja temperatura. Przepyszny łosoś gotowany w niskiej temperaturze zawinięty w naleśnik sojowy, podawany z zamkniętą w kulach zupą kokosową i consommé z grzybów. Obłędna była ta kula z zupą kokosową, sama forma też robi wrażenie - przypomina kapsułki do kąpieli!
Crema de garbanzos. Ta zupa to na pewno jeden z moich faworytów tego wieczoru. Krem z ciecierzycy podawany z duszonymi ozorkami wołowymi. Krem fantastyczny, o intensywnym smaku, idealnie przygotowane ozorki, delikatne i wręcz rozpływające się. To danie mocno zapadło mi w pamięć i na pewno będę próbowała przygotować w domu coś podobnego.
Pez mantequilla. Ryba maślana obsmażana w oliwie z trufli i prażonym sezamie, podawana z brandade z dorsza, carpaccio z grzybów i kawiorem. Mam mieszane odczucia odnośnie trufli (tak ogólnie) - z jednej strony je uwielbiam, a z drugiej mają tak dominujący smak, że potrafią przyćmić inne składniki na talerzu.
Gulas al ajillo Jedno z bardziej kontrowersyjnych dań. Na pierwszy rzut oka - makaron. Po chwili zostałam uświadomiona, że są to młode węgorze - podawane z obrączkami z chili i czosnku, jajkiem gotowanym w niskiej temperaturze i sosem z atramentu kałamarnic. Intensywne w smaku danie, nawet dla mnie dosyć kontrowersyjne, ale przy tym bardzo smaczne.
Carpacho de vieiras. Carpaccio z małży Św. Jakuba, podawane z domowej roboty foie gras mi-cuit, kwiatem kalafiora i grillowanym ananasem, skropione oliwą z oliwek Castillo de Canena wędzoną organicznnym dębem. Nie przepadam za łączeniem owoców z mięsem, więc nie było to danie, które specjalnie wyryło się w mojej pamięci. Jednak doceniam za łączenie różnych tekstur.
Cocochas de bacalao. Kolejny faworyt podczas kolacji - grasica z dorsza podana z ziarnami soi w zielonym sosie. Rozpływająca się pod naciskiem widelca grasica, przepyszne ziarna soi i fantastyczny sos. Przy tym daniu naprawdę żałowałam, że nie jest większe!
Rodaballo con almejas. Turbot z małżami i solirodem w sosie szafranowo-Cava’owym. Ryby to niewątpliwie as w rękawie kucharza! Do tej pory twierdziłam, że z ryb to lubię tylko łososia, jednak to menu degustacyjne przekonało mnie, że ryby uwielbiam - te pysznie przygotowane.
Solomillo. Jako mięsożerca z niecierpliwością czekałam na mięso właśnie. Stek z galicyjskiej polędwicy wołowej podawany z sosem demi-glace i ziołowym purée ziemniaczanym był obłędny. Idealnie wysmażone mięso, cudowny sos (uwielbiam sos demi-glace!) i cudowne, kremowe puree.
Rabo de vaca. Mięso z ogona woła w sosie z czerwonego wina i parmentier, czyli mięso w najlepszym wydaniu. Mięso aż rozpływało się pod naporem widelca, utwierdziło mnie w przekonaniu, że z powołania jestem mięsożercą!
Tarta arabe. Cienkie jak pergamin warstwy chrupiącego ciasta przekładane kremem, podawane z liofilizowanymi malinami i czekoladowym piaskiem. Było to idealne zakończenie obfitej kolacji - deser lekki, puszysty, nie przesłodzony.